niedziela, 13 listopada 2016

Wakacje 2016 - Hamburg/Niemcy, część IX

W deszczowe południe opuściliśmy Hoorn.
Jakby nie patrzeć, nasza podróż zmierzała już w kierunku domu ;-) Ale zanim zawitamy do PL, nacieszymy się jeszcze przez tydzień Niemcami. Tak, wiem... niektórzy z Was zapewne się zastanawiają, jak można cieszyć się z wizyty w DE. Hm... mam(y) specyficzny gust i nam się w DE bardzo podoba.

Następnym przystankiem po Hoorn był Hamburg.
Do podróży wygodnymi ICE przywykliśmy, więc pół dnia spędzone w pociągu, nie robiło na nas wrażenia.

Mieliśmy godzinną przerwę w Amsterdamie. To był akurat czas na szybki obiad, czyli bułkę z mięsem plus frytki i kupienie przekąsek na podróż, a także pamiątki, niech to zostanie zagadką łatwą do rozwiązania - ów pamiątka towarzyszy Upu Porkowi na poniższym zdjęciu.

Miło spędziliśmy tę godzinkę, gapiąc się na dwa tramwaje wodne, które przybywały do brzegu, by po 4 minutach postoju odbić. Wysypywały tłum ludzi. Przyjmowały taki sam tłum. Wszystko super dograne ;-)

Podróż w strugach deszczu.
Kilka, z wielu pociągowych zdjęć z trasy.



Hamburś przywitał nas lekką mżawką .
Ech... wreszcie poczułam się jak u siebie. Ich liebe Deutschland ;-)

Na dworcu, mimo późnej godziny, tłumy. Jak (nie)miło słyszeć rodaków (celowo przez małe r) z charakterystycznym polskim przecinkiem na ustach, śmierdzących i awanturujących się.  Do tego tabuny kolorowych. Idąc do hostelu, mieszczącego się około 1 km od dworca, mijamy rozbite namioty. ???

Hostel, czy raczej hotel, nie zachwyca, ale na jedną noc jest okej. Jest czysto, choć staro. Niestety obok dużej ulicy. Trochę trudno zasnąć, bo głośno, a my przez wakacje odwykliśmy od hałasu, poza noclegiem w Paryżewie, zawsze była w nocy idealna cisza.

Budzimy się skoro świt, bo z samego rana, czyli przed ósmą, chcemy być tu
W hostelowej bagażowni zostawiamy nasze walizki. Płacimy tylko dwa ojro i spokojnie możemy je odebrać wieczorem, przed dalszą podróżą.

Nocleg w dogodnej lokalizacji (nie wiem, czy to centrum miasta, czy też nie, ale wiem, że blisko do dworca i do porannej atrakcji) sprawia, że do pierwszej atrakcji idziemy pieszo. A po drodze jest co podziwiać ;-)))
Poranny, mżawkowy Hamburg HafenCity (dzielnica portowa) a dokładnie Speicherstadt, czyli Dzielnica Spichlerzy zachwycił mnie bardzo, można by rzec - jest mega ;-)


Tam mogłabym mieszkać, w jednym z tych nowoczesnych apartamentowców, które wtopiły się w otoczenie.


Ale przejdę może do sedna. Wyjaśnię, dlaczego w ogóle znaleźliśmy się w Hamburgu - Upu Pork wyczytał w swojej kolejowej książce o Miniaturowym świecie i koniecznie chciał tam pojechać. Wciąż i wciąż mówił o makiecie pociągu, która to makieta stoi w centrum Hamburga - nie wiem dlaczego, ja myślałam, że chodzi o prawdziwy pociąg, który stoi gdzieś na powietrzu jako atrakcja. Kompletnie nie zrozumieliśmy się z synem. Miniaturowy świat, czyli Miniatur Wunderland, to nic innego jak miasto/państwo w miniaturze. Bardzo, bardzo polecam wizytę tamże, bo rzeczywiście robi wrażenie i całość jest niesamowicie zaaranżowana. Troszkę można to porównać do wystawy Lego, ale nie do końca. My kupiliśmy bilet online na konkretną godzinę i to był doskonały pomysł, bo jak się okazało, na wejście można czekać do 2h godzin - widzieliśmy na własne oczy ;-))
Niestety zdjęć nie mamy, bo stamtąd wypadałaby mieć porządne zdjęcia z lustrzanki.

Myślę, że spędziliśmy tam ok. dwóch godzin. Mieliśmy przed sobą czas do wieczora, i, tradycyjnie, nie mieliśmy żadnego planu na Hamburg (brak internetu).

Najpierw był spacer po uroczej Dzielnicy Spichlerzy.



Zmierzaliśmy w kierunku filharmonii Elbphilharmonie, która jest jeszcze w budowie. Otwarcie zaplanowano na 11 stycznia 2017 roku.




Na pierwszy rzut oka konstrukcja dziwna, by nie powiedzieć dziwaczna, ale zapewniam, że dla osób nie znających miasta (to my ;-)) może być świetnym punktem odniesienia, bo całość jest dość charakterystyczna. W każdym razie - lubię to! (ale nie dlatego, że wybudowano w Niemczech ;-))

Okolica filharmonii bardzo przyjemna. Przygotowana na małe figle i odpoczynek.










Spacerując po okolicy zawędrowaliśmy na malutką przystań. Okazało się, że to przystanek tramwaju wodnego - szybka decyzja - kupujemy bilet i będziemy zwiedzać Hamburg transportem publicznym.



Kolejnym punktem naszego spaceru bez planu był kościół św. Michała - St. Michaelis Kirche. Wybaczcie moją ignorancję, ale dopiero dziś, pisząc tego posta wygoglałam, że to kościół ewangelicki ;-))

Oczywiście, jak to w DE, na "dzień dobry" pobierana jest opłata. Ale my weszliśmy bez opłat, tylko na krótką modlitwę, bez zwiedzania wnętrza.
Kościół św. Michała jest głównym kościołem miasta, a także jego symbolem das Wahrzeichen. Do kościoła dotarliśmy pieszo po opuszczeniu tramwaju wodnego. Droga wiodła lekko pod górę. Powrót był za to przyjemny.




Zbliżał się czas obiadu, więc należało się posilić. Knajpek było w okolicy zatrzęsienie. Wybór był jak zwykle jeden - coś jadalnego dla moich dzieci ;-) Tu muszę powiedzieć, że we włoskiej restauracji serwującej również pizzę czułam, że byłam intruzem. Primo po pierwsze - nie wiadomo czemu obsługa nas olała i bardzo długo nie podawała karty menu. Secundo po drugie - przy niejadkach trudno zamówić pizzę dla każdego, więc był foch, że "tylko" pizza i "tylko" jedna. Gdzie nie czytam, dowiaduję się, że Włosi traktują dzieci jak bogów, a tu okazało się, że to miejsce nie dla nas i powinnam zadowolić się znów bułką z okienka.
Rozumiem, że prawie darmo nas przyjmowali, bo w lanczowych godzinach była promocja i zapłaciłam coś koło trzech ojro za tę jedną pizzę, ale przecież poszłam tam po to, by zjeść, więc .... No, jak to się mówi - niesmak pozostał.

Po obiedzie wracamy do przystanku przesiadkowego. Tym razem decydujemy się na U-Bahn naziemno - podziemny.


W oczekiwaniu na kolejkę

Na jakiejś tam stacji przesiadamy się w S-Bahn. Upu Pork oświadcza, że jedziemy na lotnisko, bo jest blisko. I tak oto znaleźliśmy się tu:



Lotnisko zaliczone, więc mogliśmy udać się w drogę powrotną do centrum.
A to kilka widoczków miasta








Taka ciekawostka, włóczyliśmy się po jakimś tam kawałku Hamburga, może nie aż tak dużym, ale trochę jednak zobaczyliśmy, i nigdzie, ale to nigdzie nie mogliśmy znaleźć spożywczaka, mam na myśli oczywiście niemieckiego spożywczaka, czyli mały market. Byłam naprawdę w lekkim szoku, gdzie ci mieszkańcy (bo bloków było sporo) robią zwykłe, codzienne zakupy.

Szukaliśmy budki z lodami i to samo. Naprawdę byliśmy zrezygnowani. Ale w końcu się udało i prawie tuż pod hotelem coś było. 
Czy mieszkańcy Hamburga nie jedzą lodów gałkowych?
Monachium nas pod tym względem rozpieściło. Nawet w naszej wiosce mieliśmy do wyboru kilka punktów z lodami. 

Godzina powrotu po bagaże powoli się zbliżała, dlatego ruszyliśmy w kierunku hostelu. Odebraliśmy swoje bagaże i w upale, bo zrobiło się już naprawdę bardzo ciepło, by nie powiedzieć, że parno, ruszyliśmy w kierunku dworca. tam jeszcze szybkie coś na ząb i do pociągu.

O tym, co nas spotkało na Berlin Hauptbahnhof, i co na nas czekało w naszej trzydniowej noclegowni, dowiecie się w następnym odcinku.
Bis später!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz