poniedziałek, 14 listopada 2016

Wakacje 2016 - Berlin/Niemcy, część X

Do Berlina przybywamy kawałek przed g. 22. Jako że znamy Berlin Hbf dobrze, wiemy gdzie skierować nasze kroki. Pędzimy na górny pokład, by dopaść S-Bahna. Szybko, szybciej, by zdążyć bez przesiadki. Przy schodach ruchomych - stop! Jak to? Peron zamknięty!
Okazuje się, że są roboty i ... nie wiadomo, co dalej. Nie mam przy sobie żadnej rozpiski z komunikacją publiczną, jadę na czuja. Drogi do hostelu też w zasadzie nie znamy ;-) Mniej więcej wiem, w którym kierunku mamy jechać, ale bardzo niedokładnie.

Taka moja postawa może się Wam drodzy Czytelnicy wydawać nie do pomyślenia, kompletnie nieodpowiedzialne to jest z mojej strony, by nie wiedzieć, jak dojechać do noclegowni. Cóż, tak właśnie było i nic na ten temat do dodania nie mam.
Ale trzeba by się z tego dworca wydostać, bo przecież ciemno, zimno i do domu daleko.
Można by jeszcze usiąść na walizkach i przeczekać w płaczu do rana.
Postanawiam jednak działać - zaczepiam jakiegoś młodzieńca z komórką (vivat internet!) - a gościu nie bardzo wie, jak mi pomóc - tzn. pokazuje połączenia z trzema przesiadkami - to jednak nie dla mnie, bo jak już wiecie - ciemno i miasta nie znam, planu jazdy też nie.

Okazuje się, że jest jeszcze przez parę minut otwarta na dworcu informacja turystyczna. Pędzimy i bingo! Jest komunikacja zastępcza. Idziemy już spokojnie na przystanek.
I teraz refleksja - ooo jak tu przed tym dworcem ciemno - niby to centralny punkt miasta, ale jakiś taki senny, owszem słychać gdzieś głosy z ogródków piwnych, ale z pewnością nie jest tu tak jak w Wawie na Centralnym.

Czekamy na autobus, dopytuję się tylko, czy stoimy we właściwym kierunku, autobus przyjeżdża a my... przecież nie mamy biletów. Oj, jakoś to będzie. Dojeżdżamy do pociągu, wsiadamy i  za kilka stacji jesteśmy we właściwym miejscu. Czy oby na pewno trafimy??? Chwila zwątpienia, ale na szczęście widzimy reklamę z logo naszego hostelu i jesteśmy już spokojni, że to tu.

Jest krótko przed 23, a na naszej dzielni tabuny ludzi - tak jak w Paryżewie, siedzą przy stoliczkach na powietrzu, jedzą, rozmawiają, cieszą się, śmieją. Uff, jesteśmy wśród ludzi.
Podchodzi do nas taksówkarz i proponuje podwózkę - nein, danke. Wszak to tylko kilka kroków i zaraz będziemy na miejscu.

Dzieciaki bardzo dzielne - jak zwykle zresztą w podróżach. Jednak zmęczenie daje się we znaki, bo prawie od 17 godzin jesteśmy na nogach. Jedynie czego teraz chcemy to szybki prysznic i spać.
Docieramy do hostelu, sprawne zameldowanie i ... pani daje nam pościel, bo łózka nie są dla nas przygotowane. ????????????????? Myślę, że to jakiś żart, ale pani nie żartuje. Mało tego - wciska mi poszewki - chyba w zębach powinnam je nieść??? Pani łaskawie idzie z nami, by pomóc mi w transporcie poszewek. Ale co to? Otóż pani, która tam pracuje, nie wie, gdzie znajduje się w budynku winda. Trzy razy wychodzi, by się dopytać i dwa razy jej nie znajduje. Na szczęście za trzecim razem się udało. Jedziemy na samą górę i laska wręcz mi te poszewki, a mnie jakby coś trafia - nie o tym marzyłam, by teraz łóżka powlekać. Proszę, by to dla nas zrobiła. I... paniusia na mnie z gębą, że ona nie jest od tego, że już 10 minut temu skończyła pracę (to po co nas meldowała, skoro była już po pracy?) i że jak mam pragnienie, by mi ktoś pomógł, to powinnam sama pójść na recepcję. Powiem szczerze, że mnie zamurowało. Na koniec usłyszałam jeszcze, że jestem bezczelna (???), bo nie podziękowałam jej za przyniesienie poszewek. Jak to się mówi, wszytko mi opadło. Pierwszym odruchem było iść z rana i wyjaśnić sprawę, ale stwierdziłam, że szkoda moich nerwów, by się kopać z koniem. No cóż - laska nie była stereotypową sfrustrowaną Polką, która ma focha, bo musi pracować, ale może mentalnie jednak tak, kto to wie? ;-) Można by rozkminiać, dlaczego tak się zachowała, ale prawda jest taka, że ja niczym jej nie zawiniłam, bo to zdaje się "firma, w której pracuje, nie wywiązała się z umowy".  Na szczęście okazało się, że tylko jedno łóżko trzeba odziać, więc nie było tak źle. Ale jednak emocje się jeszcze rozbudziły.
W końcu udało się zasnąć.
A poranek? Poranek przywitał nas ciepły i bardzo słoneczny. Ale o tym, co było dalej w kolejnym odcinku.



niedziela, 13 listopada 2016

Wakacje 2016 - Hamburg/Niemcy, część IX

W deszczowe południe opuściliśmy Hoorn.
Jakby nie patrzeć, nasza podróż zmierzała już w kierunku domu ;-) Ale zanim zawitamy do PL, nacieszymy się jeszcze przez tydzień Niemcami. Tak, wiem... niektórzy z Was zapewne się zastanawiają, jak można cieszyć się z wizyty w DE. Hm... mam(y) specyficzny gust i nam się w DE bardzo podoba.

Następnym przystankiem po Hoorn był Hamburg.
Do podróży wygodnymi ICE przywykliśmy, więc pół dnia spędzone w pociągu, nie robiło na nas wrażenia.

Mieliśmy godzinną przerwę w Amsterdamie. To był akurat czas na szybki obiad, czyli bułkę z mięsem plus frytki i kupienie przekąsek na podróż, a także pamiątki, niech to zostanie zagadką łatwą do rozwiązania - ów pamiątka towarzyszy Upu Porkowi na poniższym zdjęciu.

Miło spędziliśmy tę godzinkę, gapiąc się na dwa tramwaje wodne, które przybywały do brzegu, by po 4 minutach postoju odbić. Wysypywały tłum ludzi. Przyjmowały taki sam tłum. Wszystko super dograne ;-)

Podróż w strugach deszczu.
Kilka, z wielu pociągowych zdjęć z trasy.



Hamburś przywitał nas lekką mżawką .
Ech... wreszcie poczułam się jak u siebie. Ich liebe Deutschland ;-)

Na dworcu, mimo późnej godziny, tłumy. Jak (nie)miło słyszeć rodaków (celowo przez małe r) z charakterystycznym polskim przecinkiem na ustach, śmierdzących i awanturujących się.  Do tego tabuny kolorowych. Idąc do hostelu, mieszczącego się około 1 km od dworca, mijamy rozbite namioty. ???

Hostel, czy raczej hotel, nie zachwyca, ale na jedną noc jest okej. Jest czysto, choć staro. Niestety obok dużej ulicy. Trochę trudno zasnąć, bo głośno, a my przez wakacje odwykliśmy od hałasu, poza noclegiem w Paryżewie, zawsze była w nocy idealna cisza.

Budzimy się skoro świt, bo z samego rana, czyli przed ósmą, chcemy być tu
W hostelowej bagażowni zostawiamy nasze walizki. Płacimy tylko dwa ojro i spokojnie możemy je odebrać wieczorem, przed dalszą podróżą.

Nocleg w dogodnej lokalizacji (nie wiem, czy to centrum miasta, czy też nie, ale wiem, że blisko do dworca i do porannej atrakcji) sprawia, że do pierwszej atrakcji idziemy pieszo. A po drodze jest co podziwiać ;-)))
Poranny, mżawkowy Hamburg HafenCity (dzielnica portowa) a dokładnie Speicherstadt, czyli Dzielnica Spichlerzy zachwycił mnie bardzo, można by rzec - jest mega ;-)


Tam mogłabym mieszkać, w jednym z tych nowoczesnych apartamentowców, które wtopiły się w otoczenie.


Ale przejdę może do sedna. Wyjaśnię, dlaczego w ogóle znaleźliśmy się w Hamburgu - Upu Pork wyczytał w swojej kolejowej książce o Miniaturowym świecie i koniecznie chciał tam pojechać. Wciąż i wciąż mówił o makiecie pociągu, która to makieta stoi w centrum Hamburga - nie wiem dlaczego, ja myślałam, że chodzi o prawdziwy pociąg, który stoi gdzieś na powietrzu jako atrakcja. Kompletnie nie zrozumieliśmy się z synem. Miniaturowy świat, czyli Miniatur Wunderland, to nic innego jak miasto/państwo w miniaturze. Bardzo, bardzo polecam wizytę tamże, bo rzeczywiście robi wrażenie i całość jest niesamowicie zaaranżowana. Troszkę można to porównać do wystawy Lego, ale nie do końca. My kupiliśmy bilet online na konkretną godzinę i to był doskonały pomysł, bo jak się okazało, na wejście można czekać do 2h godzin - widzieliśmy na własne oczy ;-))
Niestety zdjęć nie mamy, bo stamtąd wypadałaby mieć porządne zdjęcia z lustrzanki.

Myślę, że spędziliśmy tam ok. dwóch godzin. Mieliśmy przed sobą czas do wieczora, i, tradycyjnie, nie mieliśmy żadnego planu na Hamburg (brak internetu).

Najpierw był spacer po uroczej Dzielnicy Spichlerzy.



Zmierzaliśmy w kierunku filharmonii Elbphilharmonie, która jest jeszcze w budowie. Otwarcie zaplanowano na 11 stycznia 2017 roku.




Na pierwszy rzut oka konstrukcja dziwna, by nie powiedzieć dziwaczna, ale zapewniam, że dla osób nie znających miasta (to my ;-)) może być świetnym punktem odniesienia, bo całość jest dość charakterystyczna. W każdym razie - lubię to! (ale nie dlatego, że wybudowano w Niemczech ;-))

Okolica filharmonii bardzo przyjemna. Przygotowana na małe figle i odpoczynek.










Spacerując po okolicy zawędrowaliśmy na malutką przystań. Okazało się, że to przystanek tramwaju wodnego - szybka decyzja - kupujemy bilet i będziemy zwiedzać Hamburg transportem publicznym.



Kolejnym punktem naszego spaceru bez planu był kościół św. Michała - St. Michaelis Kirche. Wybaczcie moją ignorancję, ale dopiero dziś, pisząc tego posta wygoglałam, że to kościół ewangelicki ;-))

Oczywiście, jak to w DE, na "dzień dobry" pobierana jest opłata. Ale my weszliśmy bez opłat, tylko na krótką modlitwę, bez zwiedzania wnętrza.
Kościół św. Michała jest głównym kościołem miasta, a także jego symbolem das Wahrzeichen. Do kościoła dotarliśmy pieszo po opuszczeniu tramwaju wodnego. Droga wiodła lekko pod górę. Powrót był za to przyjemny.




Zbliżał się czas obiadu, więc należało się posilić. Knajpek było w okolicy zatrzęsienie. Wybór był jak zwykle jeden - coś jadalnego dla moich dzieci ;-) Tu muszę powiedzieć, że we włoskiej restauracji serwującej również pizzę czułam, że byłam intruzem. Primo po pierwsze - nie wiadomo czemu obsługa nas olała i bardzo długo nie podawała karty menu. Secundo po drugie - przy niejadkach trudno zamówić pizzę dla każdego, więc był foch, że "tylko" pizza i "tylko" jedna. Gdzie nie czytam, dowiaduję się, że Włosi traktują dzieci jak bogów, a tu okazało się, że to miejsce nie dla nas i powinnam zadowolić się znów bułką z okienka.
Rozumiem, że prawie darmo nas przyjmowali, bo w lanczowych godzinach była promocja i zapłaciłam coś koło trzech ojro za tę jedną pizzę, ale przecież poszłam tam po to, by zjeść, więc .... No, jak to się mówi - niesmak pozostał.

Po obiedzie wracamy do przystanku przesiadkowego. Tym razem decydujemy się na U-Bahn naziemno - podziemny.


W oczekiwaniu na kolejkę

Na jakiejś tam stacji przesiadamy się w S-Bahn. Upu Pork oświadcza, że jedziemy na lotnisko, bo jest blisko. I tak oto znaleźliśmy się tu:



Lotnisko zaliczone, więc mogliśmy udać się w drogę powrotną do centrum.
A to kilka widoczków miasta








Taka ciekawostka, włóczyliśmy się po jakimś tam kawałku Hamburga, może nie aż tak dużym, ale trochę jednak zobaczyliśmy, i nigdzie, ale to nigdzie nie mogliśmy znaleźć spożywczaka, mam na myśli oczywiście niemieckiego spożywczaka, czyli mały market. Byłam naprawdę w lekkim szoku, gdzie ci mieszkańcy (bo bloków było sporo) robią zwykłe, codzienne zakupy.

Szukaliśmy budki z lodami i to samo. Naprawdę byliśmy zrezygnowani. Ale w końcu się udało i prawie tuż pod hotelem coś było. 
Czy mieszkańcy Hamburga nie jedzą lodów gałkowych?
Monachium nas pod tym względem rozpieściło. Nawet w naszej wiosce mieliśmy do wyboru kilka punktów z lodami. 

Godzina powrotu po bagaże powoli się zbliżała, dlatego ruszyliśmy w kierunku hostelu. Odebraliśmy swoje bagaże i w upale, bo zrobiło się już naprawdę bardzo ciepło, by nie powiedzieć, że parno, ruszyliśmy w kierunku dworca. tam jeszcze szybkie coś na ząb i do pociągu.

O tym, co nas spotkało na Berlin Hauptbahnhof, i co na nas czekało w naszej trzydniowej noclegowni, dowiecie się w następnym odcinku.
Bis später!