piątek, 7 października 2016

Wakacje 2016 - Mannheim/Niemcy, część IV

Kolejny wpis miał być o Francji, ale przecież po drodze mieliśmy krótką, kilkugodzinną przerwę w Mannheim.
Zawsze cieszy mnie, gdy w podróży jest możliwość zobaczenia czegoś jeszcze, poza tym, co standardowo zaplanowane. Zdaję sobie jednak sprawę, że kilka godzin to zdecydowanie za mało, by wyrobić sobie opinię o miejscu. Tym razem musiało nam wystarczyć pierwsze wrażenie. A to niestety było takie sobie. Nie wiem, czy słusznie, ale Mannheim skojarzył mi się z Łodzią. Centrum jest podzielone na kwadraty, oznaczone cyfrą i literą. Trudno się pogubić.

Po zostawieniu bagażu w przechowalni i opuszczeniu dworca udaliśmy się do informacji turystycznej, która była ciekawie zaaranżowana. Polecono nam trzy miejsca - zamek, wieżę wodną i park (płatny).
Na pierwszy ogień poszedł zamek. Z dworca był to przysłowiowy rzut beretem. Gdy byliśmy na miejscu, a zamku nie było, coś zaskoczyło. Niem. Schloss to wszak nie tylko zamek, ale także pałac. I faktycznie ukazał się nam piękny barokowy pałac. Jednak nie doceniliśmy jego walorów, bo oczekiwaliśmy czegoś innego. To po pierwsze. Po drugie okazało się, że w pałacu swoją siedzibę ma uniwersytet. Wszędzie przy drzwiach były tabliczki uniwersyteckie i mimo chęci nie znaleźliśmy wejścia, które zaprowadziłoby nas do królewskich komnat. Może szukaliśmy od złej strony ;(
Udało nam się za to odwiedzić pałacowy kościół.



Ze względu na bliskość Renu postanowiliśmy chwilę odpocząć nad jego brzegiem. Niestety i tym razem pudło, gdyż nie udało nam się tam dotrzeć. Pogubiliśmy się w labiryncie chodników i ścieżek rowerowych, które przebiegają pod ulicami, torami i koło mostów. Jeśli nie wiadomo, który chodnik wybrać, to chodzenie w tę i z powrotem trochę mija się z celem, zwłaszcza, że młodzież zaczęła się robić marudna. Zrezygnowaliśmy zatem z nadreńskich bulwarów. Trochę szkoda, bo byłoby z pewnością miło. 
okolice pałacu, w drodze na rzekę
Skoro nie udało nam się dwa razy, spróbowaliśmy dotrzeć do wieży wodnej. Idąc w kierunku centrum, trochę zmieniał się krajobraz ;-) Zaczęło się robić bardziej miejsko i interesująco, lecz ludzi wciąż było niewiele. Może te stereotyp, ale skoro Mannheim to miasto i to całkiem niemałe, to oczekiwałabym mas ludzi. Ale nawet okolice dworca nie były zaludnione. I taka ciekawostka - dopiero na głównej ulicy (czy to faktycznie była główna?) okazało się, że ludzie są. W sumie to i dobrze - tylko w centrum głośno i gwarno, a wystarczy się trochę oddalić i człowiek jakby znalazł się w innym świecie. Maszerując w kierunku wieży i walcząc z pokusami (lody!!!) trafiliśmy do księgarni, w której spędziliśmy trochę czasu. Akurat tyle, by pogoda zdążyła się popsuć. Okzało się, że z księgarni to już tylko kawałeczek do...........hm... wieża wodna to nic innego jak fontanny.
Było ciekawie, a my na szczęście mieliśmy gdzie schować się przed deszczem.





Ponieważ było jeszcze trochę czasu do odjazdu, ruszyliśmy na podbój c&a. I tu zonk, bo niesamowite pustki. Dzieciaki zajęły jedną kabinę w męskiej przebieralni na przedostatnim piętrze i zaczęły zabawę, a ja w spokoju mogłam korzystać z ostatnich dni przecen. Potem był trochę stresu ze znalezieniem dzieciaków, bo okazało się, że nie ma ich na dziale dziecięcym (tak jak się umawialiśmy) ,ale w końcu się udało. W strugach deszczu dotarliśmy na dworzec, by za kilka godzin wylądować w Paryżewie.
A oto kilka fotek z pociągu:



A w kolejnym odcinku ..........

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz