poniedziałek, 29 lutego 2016

Kontakt cielesny i inne szoki

Pojadę stereotypami (trudne słowo ste-re-o-ty-pa-mi, zwłaszcza, jak się pisanie notki zaczyna o tak barbarzyńskiej porze!!!) - Niemcy są oschli i zdystansowani. Takie miałam wrażenie, i szczerze mówiąc, wołałabym, by tak zostało. A tu zonk!
Niby powinnam o tym wiedzieć, pamiętać, bo gdzieś tam pewnie ktoś na studiach o tym wspominał, no ale, jak się "za czasów dorosłych" z Niemcami do czynienia nie miało, tylko wszystko w teorii się znało, to potem wychodzi taki zonk.

Niemcy, dużo częściej niż Polacy w analogicznych sytuacjach, witają się przez podanie ręki i mówią nazwisko osoby, z którą się witają, przykładowo Guten Tag Frau Schmidt! Potem następuje tradycyjny small talk z, co ważne, doklejonym na ustach uśmiechem, następnie właściwa część rozmowy i na koniec tradycyjne życzenie sobie dobrego dnia/popołudniu/wieczoru, czy czego tam potrzeba i pożegnanie, co najmniej dwukrotnie wypowiedziane przez uczestników rozmowy, znów z doklejonym uśmiechem,  niejednokrotnie z przytuleniem, w przypadku kobiet lub poklepaniem po plecach, w przypadku mężczyzn, ale tylko wtedy, gdy strony są już zaprzyjaźnione.
Opisana sytuacja dotyczy oczywiście krótkich, najczęściej "przypadkowych" spotkań na ulicy.

Nie powiem, lekkiego szoku doznałam, jak zaczęłam tu pracę. Te uściski, te przytulenia, te poklepywania po plecach. Wszyscy dorośli, a zachowują się jak rozegzaltowane nastolatki. I to wszystko prawie pierwszego już dnia. Wracając wspomnieniami do poprzedniej pracy, gdzie atmosfera była wspaniała i szefowa najlepsza (to o Tobie kochana B. ;-)), nie przypominam sobie takiej "szopki", mimo iż byłyśmy, w większości, ze sobą blisko.  Ja w każdym razie przytuleń z obcymi nie lubię, choć po pół roku to może już nie tacy obcy.

To był pierwszy szok.
Drugi, powiązany z pierwszym, przeżyłam, jak organizowałam przyjęcie urodzinowe mojej córki, a nawet trochę wcześniej. Imprezka, tradycyjnym u mnie zwyczajem, w domu, a nie żadne tam kulki i inne cuda wianki.
Sytuacja nr 1 - zaproszenie było naturalnie dla dzieci. Mamusia przyprowadza swoja pociechę i pyta się, gdzie ona, mamusia ma się podziać, czy też może zostać. Żeby nie wyjść na wioskową chamkę mówię, że może wejść do mieszkania, ale pomysł mi się naturalnie nie podoba, bo po pierwsze w planach raczej mam zajmować się dziećmi niż zabawiać mamusię, nie mówiąc o tym, że gdy zostanie, to zabraknie krzeseł dla dzieci, talerzyków i miejsca przy stole. Poza tym mam tylko czarną herbatę, a Niemcy w ogromnej większości, piją herbaty inne niż czarna.
Końcowy efekt był taki, że mamusia nie weszła. Dziecię, po daniu całusa uciekło od mamy, by poznawać zakamarki naszego mieszkania.
 
Sytuacja nr 2 - miała miejsce wcześniej niż nr 1, ale problematyka identyczna.
Zaprosiłam córki koleżanki do nas i przy okazji gościłam mamusię, bo jedna mamusia miała opory, czy oby jej dziecko u nas się "zaaklimatyzuje". Mamusia posiedziała pół godzinki. Było miło. Fajnie się rozmawiało, choć nie byłam przygotowana na spotkanie i czułam się, na początku, trochę niezręcznie. I teraz esencja. Odbyłam z tą mamą jedną rozmowę, ale w sytuacji nr 1, kiedy to się okazało, że ta mama jest już moją dobrą koleżanką, jak przypuszczam, nastąpiło co.... hm... tradycyjny uścisk (bo chyba znamy się już dobrze, nieważne, że drugi raz się dopiero widzimy, ale już możemy się uściskać). Niebawem przyjdzie pewnie czas na całusy ;-))

Nie zrozumcie mnie źle. I ściskam się i całuję, ale dopiero po jakimś czasie, i to też nie z każdym i nie zawsze. Ten natychmiastowy kontakt cielesny w niemieckim wydaniu jest dla mnie troszkę trudny i muszię go nauczyć.

I jeszcze dodatek - dlaczego zdziwiło mnie, że te mamy chcą zostać u mnie w domu i poobserwować swoje córki. Otóż, w znanych mi tu realiach, zarówno rodzice, jak i nauczyciele w szkole/opiekunowie w świetlicach "nie patyczkują się" z dziecmi. Juz pierwszego dnia rodzice mówią dziecku cześć i za drzwiami szkoły/świetlicy dzwiecko musi poradzić sobie samo, bez asysty rodziców, ale także nauczycieli. W PL jest troszkę inaczej, dopieszcza sie dziecko. Ale tu dzieci są jakoby bardziej samodzielne, a rodzice mniej opiekuńczy i dlatego nie spodziewałam sie, że mamy będą się troszczyły o samopoczucie swoich dzieci.

 Do następnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz