sobota, 19 grudnia 2015

Szukam gwiazdek

Uwielbiam czytać blogi Polek rozsianych po świecie. Taki mój emigrancki rytuał. Nieważne, czy piszą z daleka, czy z bliska, choć te z miejsc egzotycznych kuszą bardziej. Ważne, by pisały. Chłonę każde słowo. Lubię, kiedy jest więcej do czytania, a mniej zdjęć. Zawsze mnie interesuje, co robią w danym kraju, dlaczego żyją poza Ojczyzną, jak się znalazły na emigracji, jak wygląda ich codzienne życie.
Jak wcześniej wspominałam, jakiś tam pomysł na bloga mam, ale nie do końca sprecyzowany. Ciągle się zastanawiam, rozważam. Powiem szczerze, że te blogi osobiste interesują mnie bardziej niż podróżnicze. I tu mój dylemat - pisać ogólnie czy szczegółowo? Intymnie czy bezosobowo?

Postanowiłam jednak ruszyć, bo z takim tempem pisania, mój blog umrze śmiercią naturalną, a tego bym nie chciała. Dlatego decyzja podjęta - będzie bardziej po Jadwigowemu.

Jesienna melancholia przywędrowała nieproszona na bawarską wieś. Nikt jej tu nie chciał, a ona się zadomowiła. Szarości i przykrytego chmurami nieba nie ma u nas za wiele, ale jednak do pełni szczęścia potrzeba jeszcze tak dużo. Czuję, że opadam i słabnę. Działam jak automat - od do. Od niedzielnego wieczoru, do piątkowego popołudnia. Potem przychodzi wytchnienie, ale tylko pozornie mogę złapać oddech. Pozornie, bo czuję się wyzuta, wymiętoszona, zmęczona, pozbawiona inicjatywy. Jednym słowem - w weekend nic mi się nie chcę. Sobotnie przedpołudnie spędziłabym najchętniej w łóżku, a popołudnie .... też w łóżku. W niedzielę podobnie ;-) Taki "relaks" byłby chyba bardziej konstruktywny od tego, co robię teraz, tzn. od spędzania wolnych chwil przy kompie, bo całodzienne siedzenie i wpatrywanie się w komputer jednak strasznie meczy.
Wiem, że przynudzam, pisząc takie banały, ale jednakowoż nie jest łatwo zrobić krok do przodu, kiedy się nie chce. Mam nadzieję, że to tylko chwilowy epizod. Zawsze koniec roku był trudny, bo prawie cztery miesiące pracowało się bez dnia urlopu. A w naszej sytuacji dochodzą jeszcze drastyczne zmiany spowodowane emigracją, z których, niestety, nie wszystkie ułożyły się pomyślnie.
Był taki moment, że szło ku lepszemu. Powoli się stabilizowało. Wydawało się, że nareszcie będzie lepiej. Aż tu bach, coś się rypło. I tak się rypło, że nie wiadomo kiedy znów się ułoży. Bycie w zawieszeniu męczy bardzo, o czym przekonałam się już przed wyjazdem, w momencie, kiedy wiedziałam, że wyjeżdżam, ale nie wiedziałam jeszcze kiedy.
Żeby nie było, że tylko tak pesymistycznie u nas. Na innych płaszczyznach, poza tą jedną, jest dobrze, i faktycznie idzie ku lepszemu, ale ta jedna determinuje poniekąd moje spokojne patrzenie w przyszłość. I nie wiem, czy ma aż taki silny związek z moją jesienną melancholią, ale taki spadek formy nie dotknął mnie już dawno.

Pamiętam jak czytałam internetowe wynurzenia mojej jednej chustowej znajomej. Wtedy były to dla mnie opowieści jak z zupełnie innej bajki. Ot ciekawostka przyrodnicza. Dziś jej przemyślenia są mi dużo bliższe. Ech, człowiek się zmienia.

Czekam na święta z wytęsknieniem, choć mam świadomość, że drastycznych zmian i poprawy nie przyniosą, jeśli sami się nie zmienimy. wystarczy tylko krok naprzód. Tylko i aż jeden krok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz