niedziela, 5 lipca 2015

Z wizytą w Toruniu

Dni poprzedzające Boże Narodzenie 2014 były iście jesienne, szare i pochmurne, a temperatura oscylowała wokół 10 st. C. I cóż było zrobić? Bilety zostały kupione, więc gdy nastał przedświąteczny poniedziałek, bladym świtem, ups, ciemną nocą, w strugach deszczu ruszyliśmy na przystanek Polskiego Busa na Młocinach. Po ponad trzech godzinach podróży byliśmy w Toruniu. Przystanek znajduje się przysłowiowy rzut beretem od Starego Miasta.

Głównym celem naszej eskapady była wizyta w planetarium. Zanim tam dotarliśmy, trzeba było się gdzieś posilić. Jako że jeden dzieć nie uznaje kanapek, skorzystaliśmy z oferty śniadaniowej w pasta&basta. Lokal znajduje się przy Rynku Staromiejskim. Muszę napisać, że na szczególne uznanie zasługuje .......... toaleta. Gdy się w niej znalazłam, od razu przypomniał mi się wpis Liski o poznańskim hotelu.

Po śniadaniu ruszyliśmy do orbitarium. Dużym minusem jest brak szatni (i chyba toalet, ale teraz już nie pamiętam). Jest to uciążliwe zwłaszcza w okresie zimowym oraz kiedy pada deszcz. Na szczęście w sali orbitarium znalazło się miejsce na odłożenie kurtek i parasoli. Wejście jest o określonej godzinie i można tam przebywać 40 minut. Orbitarium to interaktywna wystawa, która w przystępny sposób tłumaczy procesy i zjawiska zachodzące we wszechświecie. Stanowisk jest zaledwie kilka. Całe szczęście, że oprócz nas, była tam tylko jedna rodzina, bo dzięki temu dzieci mogły, bez pośpiechu, obejrzeć wszystkie urządzenia. Osobiście czułam lekkie rozczarowanie, że tak mało eksponatów. Nie byliśmy w Centrum Nauki Kopernik, ale przypuszczam, że toruńskie planetarium to tylko wycineczek, bo nawet nie wycinek, tego, co na nas czeka w stolicy. Po wyjściu okazało się, że możemy jeszcze, za dodatkową opłatą, uczestniczyć w pokazie filmowym w geodium, astronomicznym kinie. Pani co prawda odradzała, bo dzieci za małe, ale podjęliśmy męską decyzję i poszliśmy na film. I to był strzał w dziesiątkę. "Gwiazd Betlejemska" wprowadziła nas w świąteczny nastrój, pokazała jak wyglądało niebo w czasach narodzenia Chrystusa, zapewniła sporą dawkę nauki o gwiazdach. Bardzo polecam wizytę w geodium!

Kolejnym miejscem, które odwiedziliśmy było Żywe Muzeum Piernika. I tu wejścia odbywają się o określonej (pełnej) godzinie. Jest szatnia i toaleta. Oprócz pogadanki o piernikach, maszynach bardzo starych i tych trochę starszych, historii miasta, jest również część praktyczna, czyli samodzielne wyrabianie pierniczków. Całość opowiedziana w ciekawy sposób, a możliwość zrobienia ciastek daje dzieciom dużo radości. Na miejscu jest też sklepik, w którym można kupić pamiątki i oczywiście pięknie udekorowane słodkie pierniki.

fot. J. Amer
fot. J.Amer
fot. J. Amer
fot. J. Amer
fot. J. Amer
Po wyjściu z muzeum okazało się, że deszcz ustał, dlatego powolnym spacerkiem, zahaczając o Krzywą Wieżę, ruszyliśmy w kierunku zamku. No no... nastawiałam się na wielkie zamczysko, a okazało się, że to ruiny, częściowo wyremontowane. Nie wiem, może nie zobaczyliśmy wszystkiego, może aura była niekorzystna, może byliśmy już zmęczeni, ale nieporozumieniem jest dla mnie pobieranie opłat za wstęp. Gdyby był przewodnik, zrozumiałabym jeszcze, ale tak, jak jest, to szkoda gadać. Dzieci były znudzone, zwłaszcza młodsze. Starszaka próbowałam zainteresować historią, niestety tabliczki z informacjami nie były podświetlone i w półmroku nie dało się ich przeczytać.

Trochę znudzeni, trochę głodni ruszyliśmy na poszukiwanie pysznego obiadu. Z dąsem i lekkim fochem trafiliśmy do manekina, kultowej naleśnikarni w mieście Mikołaja Kopernika. Naleśniki na tysiąc sposobów, pyszna lemoniada, a przede wszystkim przystępne ceny sprawiły, że teraz to częste miejsce naszych weekendowych obiadów. I nie odstrasza nas nawet długi czas oczekiwania na naleśniki i jeszcze dłuższa kolejka przed wejściem.

Po posiłku był czas na spacer uliczkami Starego Miasta w .... deszczu. Wszystkie atrakcje są blisko siebie, dlatego na zwiedzanie spokojnie wystarczy jeden dzień. Byliśmy przemoczeni, dlatego z radością odwiedziliśmy dwa kościoły, a w jednym zostaliśmy na wieczornej Eucharystii. Podziwialiśmy dwie szopki, również z żywymi zwierzętami. Przed odjazdem czekała nas jeszcze wizyta w McDonaldzie (Mamo jesteśmy głodni!). W podróży powrotnej w swoje objęcia złapał nas Morfeusz. Dobrze po północy dotarliśmy do domu. Całe szczęście, że następnego dnia nie trzeba było wcześnie wstawać.

 Toruń jest piękny!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz